Czytasz
Historię studia językowego Mentals
Image

Historia studia językowego Mentals

Historia mojej działalności jest historią przeciwnika zajęć przez Internet, który stał się ich entuzjastą oraz zajęć językowych, które odzyskały swoje właściwe proporcje. Zapraszam do lektury.
Avatar
20 sierpnia 2019

Moja dzisiejsza obecność w świecie wirtualnym ma swoje korzenie w rzeczywistości niewirtualnej. Wiosną 2015 roku, po latach pracy dla różnych szkół językowych, wynająłem malutki lokalik na warszawskim Mariensztacie by przejąć większą kontrolę nad własnym życiem i zrealizować swoje marzenie. Na 20 metrach kwadratowych ze sporą witryną ustawiłem kanapę, stolik, trzy fotele oraz wielką, białą tablicę i tak powstało pierwotne studio językowe Mentals.

Image
Pierwotne studio językowe Mentals

Nazwy 'Mentals' używałem jednak już dużo wcześniej. Skąd się wzięła? Nauka języka obcego od zawsze była dla mnie wyzwaniem zarówno intelektualnym jak i duchowym. Samo budowanie zdań jest niewątpliwie wysiłkiem umysłowym. Nie czuć tego tak bardzo gdy posługujemy się językiem ojczystym, ale widać jak na dłoni gdy przechodzimy na język obcy. Natomiast podjęcie i kontynuacja nauki wymagają hartu ducha, odwagi i wytrwałości, dlatego słowo „mental", które słownik definiuje zarówno jako „intelektualny" i „duchowy" oddaje w pigułce to, czym od zawsze była dla mnie nauka drugiego języka.

Image
Widok na Zamek Królewski z Mariensztatu

Moje studio językowe na Mariensztacie było dość oryginalnym pomysłem w świecie szkół językowych. Nawet dziś rzadko zdarza się by prosto z ulicy można było wejść do lokalu oferującego edukację. Żartowałem wtedy, że wraz ze znajdującym się vis-a-vis fryzjerem dostarczaliśmy kompleksowych usług związanych z głową - oni układali na zewnątrz, a ja w środku.

Image
"Żartowałem wtedy, że wraz ze znajdującym się vis-a-vis fryzjerem dostarczaliśmy kompleksowych usług związanych z głową - oni układali na zewnątrz, a ja w środku."

Otwierając studio, moje ambicje przedsiębiorcze były świadomie stonowane. Według mnie, każde przedsięwzięcie edukacyjne, w tym oczywiście szkołę językową, oprzeć można na jednym z dwóch filarów: na nauczycielu albo na metodzie. Opieranie szkoły na nauczycielu jest skuteczne, ale trudne do skalowania i stąd biznesowo raczej mało atrakcyjne. Z kolei bazowanie na metodzie jest łatwe do powielania, potencjalnie lukratywne ale edukacyjnie wątpliwe, bo ewentualny sukces metody ostatecznie i tak zależy od nauczyciela, który prowadzi zajęcia. Ja świadomie wybrałem pierwszą drogę i zamiast skupiać się na podboju rynku, zacząłem od dostarczania możliwie najlepszej edukacji językowej na małą skalę.

Image
Każde przedsięwzięcie edukacyjne oprzeć można na jednym z dwóch filarów: na nauczycielu albo na metodzie. Ja świadomie wybrałem pierwszą opcję.

Między innymi z tego powodu byłem przeciwnikiem nauczania na odległość. Wewnętrznie czułem, że pośrednictwo ekranu między uczniem a nauczycielem musi ograniczać wpływ umiejętności i osobowości nauczyciela, a co za tym idzie, musi negatywnie odbijać się na jakości edukacji. Moja idée fixe w tym względzie wykraczała zresztą daleko poza miejsce i sposób nauczania. Byłem tak bezkompromisowy w kwestii jakości edukacji, że już sama droga na zajęcia miała być jej częścią: miała nastrajać i oczyszczać myśli, dlatego sama szkoła powinna znajdować się w urokliwym miejscu, najlepiej z witryną wychodzącą na deptak, a nie ruchliwą ulicę. Znajdujący się tuż obok warszawskiego Zamku Królewskiego Rynek Mariensztacki był pod tym względem miejscem idealnym, a do tego z czynszami dużo niższymi niż na sąsiadującej starówce.

Image
Tablica z pytaniem dnia nie przestawała zadziwiać przechodniów.

Prowadząc studio poznałem mnóstwo wspaniałych ludzi, z których część stała się prawdziwymi fanami mojej działalności. Finansowo projekt spinał się praktycznie od początku, co w przypadku innowacyjnego przedsięwzięcia było chyba przyzwoitym osiągnięciem, mimo że materialnie moje życie mocno się nie zmieniło, a przynajmniej nie zdążyło się zmienić. Najważniejsze jednak, że powoli pracowałem na własną markę.

Image
"Byłem tak bezkompromisowy w kwestii jakości edukacji, że już sama droga na zajęcia miała być jej częścią."

Jednocześnie marketing czy tzw. personal-branding nigdy nie był moją mocną stroną. Zawsze bardziej byłem nauczycielem niż sprzedawcą i w tej drugiej roli do dziś mam sporo lekcji do odrobienia. Oprócz niezawodnych rekomendacji, promowanie mojej działalności ograniczało się do posiadania strony internetowej, prowadzenia nienachalnego fanpage-a na Facebooku, obecności na niszowym w Polsce Twitterze oraz, oczywiście, do wystawiania małej tablicy z pytaniem dnia przed studio. Z tą ostatnią było wyjątkowo dużo frajdy, bo siała ferment na sennym na codzień Mariensztacie. Zabawnie było obserwować reakcje na twarzach przechodniów, część z nich zatrzymywała się w miejscu i odwracała głowę w kierunku witryny. Ilu z nich ostatecznie orientowało się, że chodzi o naukę angielskiego tego nie wiem, ale jako nauczyciela najbardziej cieszyło mnie, że moje pytania oferują moment refleksji w pędzącym świecie. Pamiętam jak pewnego dnia tuż obok mojego studia przechodził pan Wojciech Mann, i do dziś żałuję, że akurat tamtego dnia i o tamtej porze nie zdążyłem jeszcze wystawić swojej tablicy. Może wszedłby porozmawiać ze mną? Pamiętam też poruszenie wśród zagranicznych pielgrzymów, którzy tłumnie przechodzili przez Mariensztat latem 2016 roku podczas Światowych Dni Młodzieży, gdy na tablicy akurat było pytanie o to, czym się różni wyspa tropikalna od raju.

Image
"Rynek Mariensztacki był miejscem idealnym, a do tego z czynszami dużo niższymi niż na sąsiadującej starówce."

Mniej więcej w tym samym czasie moja żona otrzymała ofertę pracy z południa Francji nie do odrzucenia. Oznaczało to, że jesienią przyjdzie mi zamknąć studio po zaledwie roku i kilku miesiącach działalności. Decyzja ta należała do najtrudniejszych w moim życiu. Dla części moich uczniów naturalnym było, że przeniosę swoją działalność do Internetu i będziemy kontynuować nasze zajęcia na laptopach, ale nie dla mnie. Mimo, że zajęcia przez Skype zaczynały już wtedy stawać się codziennością, ja ślepo obstawałem przy swoim, że to nie to samo, i że tak jak w przypadku kina i teatru są to dwa światy niby bliskie, a jednak całkiem odmienne.

Image
Zajęcia przez Internet były dla mnie jak kino i teatr: niby podobne, a jednak całkiem odmienne.

Dzisiaj, kiedy piszę ten tekst po ponad dwóch latach prowadzenia zajęć online, widzę jak dużo było w tym myśleniu zwykłego strachu przed nowym doświadczeniem i sentymentu, bo moje talk-show okazały się nadawać na urządzenia mobilne znakomicie. Owszem, coś zniknęło i nawet zastanawiałem się nad tym w osobnym tekście, jednak jest to coś tak subtelnego i trudnego do uchwycenia, że uznawanie tego za poważną przeszkodę w migracji ze świata rzeczywistego do wirtualnego wydaje się zwyczajnie niepoważne. Moje zajęcia nie straciły nic na jakości: mają dalej tę samą prostą formułę, są dynamiczne i przynoszą świetne rezultaty.

Studio językowe Mentals na Mariensztacie zamknąłem wraz z końcem października 2016 i do końca roku zawiesiłem swoją działalność. Dzięki presji ze strony moich uczniów, w styczniu 2017 roku studio językowe Mentals odrodziło się jako studio językowe mentals.pl.

Początkowo jako biura używałem sypialni w naszym dwupokojowym mieszkanku we Francji. Na amazonie kupiłem dużą mapę świata, która służyła za tło podczas transmisji i miała stwarzać bardziej profesjonalne wrażenie, mimo że ze sprzętu używałem wyłącznie laptopa ze zintegrowaną kamerą i mikrofonem. Z żoną w zaawansowanej ciąży i łóżeczkiem dziecięcym czyhającym na moje stanowisko pracy wiedziałem, że wkrótce będę musiał znaleźć nowe lokum. Szczęśliwie w moim miasteczku znajdowało się biuro coworkingowe, i to tuż nad budynkiem poczty, dzięki czemu posiadało ono najszybsze łącze internetowe w okolicy.

Image
"Z żoną w zaawansowanej ciąży i łóżeczkiem dziecięcym czyhającym na moje stanowisko pracy wiedziałem, że wkrótce będę musiał znaleźć nowe lokum."

Uzbrojony w swój raczkujący francuski wybrałem się pewnego zimowego poranka na spotkanie z właścicielem coworkingu. Lokal od razu zrobił na mnie bardzo dobre wrażenie, mimo że dla wielu osób mógłby być odpychający - podstarzałe, prowansalskie mieszkanie z wielkim tarasem i drewnianymi okiennicami, do którego prowadziły kręte schody. Wewnątrz tylko jedno pomieszczenie było jeszcze niezajęte – była łazienka z malutkim okienkiem pod sufitem, z kafelkami na ścianie i widocznym miejscem po wannie. Ale czy nie w takich miejscach pisze się piękne historie? Bez dalszego zastanawiania się powiedziałem, że biorę ostatnie wolne „biuro". W pierwszy poniedziałek kwietnia przyszedłem pracować do swojego nowego miejsca pracy. Kilka dni później urodził się mój syn.

Image
"W lokalnym coworkingu tylko jedno pomieszczenie było jeszcze niezajęte – była łazienka z malutkim okienkiem pod sufitem, z kafelkami na ścianie i widocznym miejscem po wannie."

Pieniądze z pierwszych sprzedanych karnetów zainwestowałem w dekoracje tła i sprzęt: profesjonalne oświetlenie, mikrofon i kamerę. Wraz z powiększającą się biblioteczką na półce w moim biurze ubywało echa. Jednocześnie zacząłem się ogłaszać lokalnie i udzielać lekcji mieszkającym w okolicy ludziom z całego świata. Dziś prowadzę swoje zajęcia posiłkując się polskim, francuskim i hiszpańskim. Pracuję w większości zdalnie, ale nie porzuciłem do końca zajęć stacjonarnych. Czasami żałuję, że nie mogę was gościć na tarasie swojego biura i oferować wszystkiego tego, co daje rzeczywiste spotkanie, ale z drugiej strony cieszę się, że nasze zajęcia odnalazły dzięki przenosinom do Internetu swoje właściwe proporcje i nie roszczą sobie już prawa do tak dużej części waszego dnia. Dzisiaj możecie się ze mną połączyć z każdego miejsca na Ziemi gdzie tylko dociera przyzwoity Internet, wziąć udział w znakomitym talk-show, rozgadać się po angielsku, pogimnastykować umysłowo i bezproblemowo wrócić do swojego planu dnia. A ja jestem na dobrej drodze do uzyskania niezależności finansowej i geograficznej, czyli do stworzenia takiego przedsięwzięcia, które mogę zabierać ze sobą gdziekolwiek przyjdzie mi żyć. Dziękuję, że byliście i jesteście ze mną.

POST SCRIPTUM

W historii z Mariensztatem też jest happy end. Kilka miesięcy po przeprowadzce do Francji otrzymałem emaila od Jacka, który w miejscu po moim studio otworzył Oranżerię  - malutką, fenomenalną szkołę języka francuskiego. Jestem mu niezmiernie wdzięczny, że zaopiekował się tym miejscem. Zawsze uważałem, że ulice naszych miast zasługują na coś więcej niż sklepy monopolowe, lombardy czy kolejne oddziały banków.

Image
Dzisiaj możecie się ze mną połączyć z każdego miejsca na Ziemi gdzie tylko dociera przyzwoity Internet, wziąć udział w znakomitym talk-show, rozgadać się po angielsku, pogimnastykować umysłowo i bezproblemowo wrócić do swojego planu dnia.